piątek, 23 czerwca 2017

Na Romankę (1366 m n.p.m.)

Urlopowe zmagania ze szlakami postanowiliśmy rozpocząć od szczytu, spośród będących na naszej liście do zdobycia chyba najsłabiej rozreklamowanego, o którym sami usłyszeliśmy stosunkowo niedawno. Nie znaczy to, że Romanka nie dała nam w kość, a droga na jej wierzchołek była pozbawiona wrażeń.

W końcu doczekujemy się upragnionego urlopu, ruszamy w Beskid Żywiecki, meldujemy się na kwaterze i… pogoda jest nieciekawa. W sobotę rozważamy popołudniowe wejście na Wielką Rycerzową, jednak pada i pada, wokół chmury i mgła. Szkoda nam trochę widoków, więc stwierdzamy że to „dzień zerowy” urlopu, teraz tylko się ogarniemy, a w góry ruszamy od dnia pierwszego. W niedzielę zrywamy się o piątej… i dalej chmury i lekki deszcz. Od południa ma się jednak przejaśniać, stwierdzamy więc, że poczekamy aż temperatura wzrośnie do przyzwoitych 10 stopni i ruszamy na Romankę, która i tak jest zalesiona, więc specjalnie dużo nas nie ominie.
W ten sposób o ósmej rano jesteśmy na niewielkim parkingu nieopodal przystanku PKS w Żabnicy-Skałce. Nadal jest zimno i mokro, ale da się już wytrzymać i wędrować w polarach, bez naszych mocno potogennych kurtek przeciwdeszczowych. Wchodzimy na szlak i ruszamy za czarnymi znakami w kierunku stacji turystycznej Słowianka. Szeroka leśna droga prowadzi nas pod górę, cali szczęsliwi, że jesteśmy już na trasie dyskutujemy o tym i owym, i po kwadransie… gubimy szlak. Czarnych znaków nie ma, zniknęły. Zerkamy na mapę i widzimy, że poszliśmy prosto, zamiast skręcić w prawo kilkaset metrów wcześniej. A że jest stromo, to wnioskujemy z mapy, że droga znowu doprowadzi nas do szlaku i nie trzeba schodzić. Ruszamy dalej, a szlaku ani widu ani słuchu i w pewnym momencie zaczynamy schodzić w dół… Kilka minut przed ustalonym czasem odwrotu dostrzegamy ponownie znaki, skręcamy na ścieżkę w lewo i po krótkiej wspinaczce jesteśmy pod Słowianką.

Pierwsze kroki na szlaku.
A więc po drodze można spotkać futrzaki!
Tutaj jeszcze jesteśmy na szlaku...
...a tutaj już nie.
Czarnych znaków dalej nie widać.
W końcu wróciliśmy na właściwą drogę!
I dotarliśmy pod Słowiankę!
Stąd chcemy ruszyć na Romankę, ale znowu nie wiemy jak… To znaczy szlakowskaz wskazuje kierunek, ale w tym kierunku akurat rozgałęziają się dwie leśne drogi i nie jesteśmy pewni, którą wybrać. Może to nie byłby problem, ale niebieskich i czerwonych znaków na drzewach nie dostrzegamy, bo mgła ogranicza pole widzenia do jakichś 20 metrów. Na szczęście ze Słowianki wychodzi nieco bardziej zaprawiona w okolicznych terenach para turystów i chętnie nam podpowiada. Państwo trzymają się jakieś pół minuty za nami i jeszcze kilka razy rozwiewają nasze wątpliwości. Potem szlaki się rozgałęziają, oni omijają Romankę Głównym Szlakiem Beskidzkim, a my idziemy na lewo, za niebieskimi znakami, prosto na szczyt. Łatwo się mówi, że prosto na sczyt, bo od rozgałęzienia mamy jeszcze przed sobą niecałe dwie godziny drogi i pół kilometra podejścia! Dotychczas było mokro i błotniście, a teraz chwilami strome podejście zamienia się w płytki strumień. Do góry wchodzimy zakosami, chwilami jest gdzie się poturlać. Spokojnie stawiamy jednak kolejne kroki i tuż przed południem, po niecałych czterech godzinach wędrówki, znajdujemy się na szczycie. Wokół otacza nas gęsta mgła, ale również drzewa, nie żałujemy więc wyboru celu.

Miejscami dzięki mgle jest dosyć urokliwie.
I gdzie się to słońce podziewa?!
Widoków póki co brak...
Przed nami pół-szlak, pół strumień.
Robi się trochę stromo...
...a po chwili jeszcze stromiej.
Z tych wszystkich liści zaraz zbierzemy wodę.
Tym razem szlaku na pewno nie zgubiliśmy.
Dowód, że Irena się wdrapała.
Wdrapałem się i ja :)
Na Romance wcinamy drugie śniadanie i ruszamy za znakami żółtymi w kierunku Hali Rysianka. Na szczęście jest mniej stromo i schodzi się całkiem wygodnie i bezpiecznie, choć błoto chlapie wokół równie radośnie, co o poranku. Wychodzimy z lasu na hale Łyśniowską i Pawlusią, kiedy wreszcie w Beskid Żywiecki dociera zamówiona na urlop pogoda. Wiatr rozwiewa mgłę, przejaśnia się, pojawiają się widoki, zaczyna grzać słońce. Udaje nam się zajrzeć w doliny, w kierunku Węgierskiej Górki. W schronisku PTTK na Hali Rysianka zatrzymujemy się na dłużej. Po pierwsze chcemy skosztować legendarnych bułek drożdżowych z borówkami z Rysianki. Po drugie – jest tu ciepło, a my chcemy podeschnąć, bo zmokliśmy nie tylko od chlupiącej wody i błota, ale również od tych wszystkich kropel, jakie zabieramy ze sobą ocierając się o liście i gałęzie.

Rezerwat Romanka miejscami zachwyca.
W drodze ku Hali Pawlusiej.
Robi się coraz widniej.
Pojawiają się zarysy przeciwległych stoków.
Można też nieśmiało zajrzeć do dolin.
Za nami widać też Romankę.
Ostatnie podejście przed schroniskiem.
I zasłużona nagroda!
Po nabraniu sił idziemy dalej. Słońce świeci coraz śmielej, robi się cieplej, niebo z szarego powoli staje się bardziej niebieskie. Podążamy teraz za znakami zielonymi. Z Hali Lipowskiej widać już conieco, a im dalej, tym jest lepiej. Szlak cały czas schodzi w dół, dalej odcinkami pełni funkcję strumyka, ale wynagradzają nam to zarysy Beskidu Śląskiego, które widzimy przed sobą. W pewnym momencie z lewej mamy też Romankę – dopiero teraz mamy okazję przyjrzeć się jaki to kawał góry.

Schronisko na Hali Rysianka.
Pogoda robi się coraz lepsza.
A to schronisko na Hali Lipowskiej.
Zielony szlak jest dosyć klimatyczny...
...miejscami nie brakuje też przeszkód.
Podoba nam się tutaj!
Co jakiś czas mijamy takie sympatyczne strumyki.
I robi się widokowo! W tle Beskid Śląski.
Z tej Romanki to jednak kawał góry!
Przed nami już Hala Boracza.
Około wpół do czwartej docieramy na Halę Boraczą. Tutaj urządzamy kolejny postój, jemy obiadowe kanapki, rozglądamy się. Widać już naprawdę dużo – całkiem wyraźne są Stożek Wielki i Kiczora, a daleko na horyzoncie majaczy pasmo Beskidu Śląsko-Morawskiego. Stąd pozostaje nam już tylko trzykilometrowy odcinek czarnym szlakiem do Żabnicy-Skałki. Według mapy mamy zejść te 240 metrów w dół w ciągu trzech kwadransów, po raz kolejny schodzimy jednak ostrożniej niż przewidują znaki – na dole jesteśmy około siedemnastej. Połowa tej trasy prowadzi leśną drogą, połowa już asfaltem. Nie przepadamy za twardym podłożem, ale rekompensuje na to potok Studziański, który szumi z naszej prawej strony.

Romanka z Hali Boraczej.
Jeszcze kawka i ruszamy na ostatni odcinek.
Początkowo jest dosyć stromo...
...potem już nieco łagodniej...
...a na końcu idziemy asfaltem.
Aż do parkingu towarzyszy nam Potok Studziański.
Pierwsza urlopowa pętelka zajmuje nam dziewięć godzin. Jesteśmy całkiem zadowoleni z zaliczonej trasy, czasem przejścia nie martwimy się wcale. Wreszcie nie musimy pokonać długiej drogi do domu, do kwatery w Ujsołach wracamy w pół godziny. Nie musimy się spieszyć, pozostaje nam tylko cieszenie się górami, tym bardziej że dobra pogoda ma się utrzymać przez kolejne dni.

Opis trasy: Żabnica-Skałka – Słowianka – Romanka – Schronisko PTTK na Hali Rysianka – Schronisko PTTK na Hali Lipowskiej – Schronisko PTTK na Hali Boraczej – Żabnica-Skałka
Odległość: 19,8 km
Czas przejścia: 8 godzin 56 minut

Punkty GOT: 27

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz