środa, 28 marca 2018

Na Kobylicę (395 m n. p.m.)

W minioną niedzielę do dyspozycji mieliśmy całe popołudnie, postanowiliśmy więc wybrać się na pierwszy wiosenny spacer w Lesie Prudnickim. Padło na dobrze znane nam Kobylicę i Klasztorne Wzgórze, a po drodze zajrzeliśmy na odwiedzone przez nas po raz pierwszy Zbylut i Sępik.

Chyba ostatnio wykrakaliśmy – znowu nie udało się przetrwać zimy bez kilku niegroźnych, ale uporczywych choróbsk przeziębieniopodobnych, które na przemian męczyły nas przez kilka tygodni. Z wytęsknieniem czekaliśmy więc zarówno na podleczenie się, jak i na nieco przyjemniejszą pogodę. W ostatni weekend marca wreszcie spełnione zostały obydwa warunki. Nie chcieliśmy jeszcze nadwyrężać sił, zdecydowaliśmy się więc na spacer w niższych partiach Gór Opawskich.
Tuż po czternastej dojeżdżamy do Dębowca. Dla nas to bardzo późno, ale nie mamy w planach długich wędrówek, a poza tym czekamy, aż wiosenne słońce nieco nagrzeje powietrze, bo nocą jeszcze całkiem nieźle przymroziło. Samochód zostawiamy na parkingu przy drodze z Prudnika. Mimo słonecznej pogody miejsca jest sporo, zastajemy tutaj tylko jeden pojazd. Widocznie wędrowców odstrasza w to niedzielne popołudnie całkiem silny wiatr, przed którym jednak zamierzamy się już za chwilę ukryć między drzewami. Przed wyruszeniem w trasę rozmawiamy jeszcze chwilę z sympatycznym Czechem, który pyta jak daleko jeszcze do Prudnika.


Dal miłośników rzeczy obligatoryjnych - kawałek parkingu
w Dębowcu, a konkretnie wjazd. W tle Łąka Prudnicka.
Wędrówkę rozpoczynamy podążając za niebieskim znakami. Ze skraju lasu roztaczają się ładne widoki na zachodnią część Lasu Prudnickiego i masyw Biskupiej Kopy, a przy optymalnych warunkach można stąd nawet dostrzec zarys Karkonoszy. Po kilku minutach jesteśmy już na szczycie Kobylicy. Pomnik Eichendorffa z 1911 roku i Żabie Oczko czynią to miejsce bardzo urokliwym. Szczególnie Irena zafascynowana jest powierzchnią stawu, która zazwyczaj zielona, tym razem mimo prawie dziesięciu stopni na plusie, jest pokryta białą skorupą lodu. Nie zawsze jest tutaj całkiem bezpiecznie, w dni robocze w położonym nieopodal kamieniołomie „Dębowiec” odstrzeliwana jest skała, w niedzielę jednak nie trzeba się o to martwić. Na Kobylicy jesteśmy już trzeci raz – poprzednio gościliśmy tutaj przed dwoma laty: w marcu i w lipcu.


Widok spod szczytu Kobylicy na Łąkę Prudnicką.
Zachodnia część Lasu Prudnickiego - Kraska i Trupina.
Końcówka podejścia na szczyt Kobylicy.
Zejście na Żabie Oczko.
Powierzchnia stawu tym razem nie zielona, a biała.
Pomnik Eichendorffa, stoi tu od 1911 roku.
I obligatoryjny dowód na wdrapanie się ;)
Żabie Oczko ze szczytu Kobylicy.
Przez chwilę czerwony szlak prowadzi nas w dół ku zabudowaniom Dębowca, wkrótce jednak znów kierujemy się za niebieskimi znakami, które poprowadzą nas przez dłuższy czas. Do właściwych zabudowań wsi nie docieramy, bo kierujemy się w las. Ciekawych miejsc tutaj nie brakuje. Najpierw docieramy do średniowiecznego grodziska „Schlossplatz”. Następnie szlak wije się wśród niewielkich strumyków, przez które przechodzimy drewnianymi mostkami, a dalej mijamy potężną daglezję szarą, pomnik przyrody o obwodzie około 3,5 metra. To wszystko widzimy na przestrzeni zaledwie kilku minut, po czym wychodzimy na szeroką leśną drogę.


Tak wygląda średniowieczne grodzisko Schlossplatz.
To chyba górny bieg Trzebinki, zobaczymy ją jeszcze później.
Daglezja w całej okazałości.
Tym traktem, łączącym Dębowiec z Trzebiną, idziemy przez następne trzy kilometry. Odcinek może się wydawać trochę nudny i przydługi - w środku lata na pewno mocno by nas znużył. Tym razem jednak cieszymy się spokojnym spacerem, w końcu po kilku tygodniach udało nam się wreszcie wrócić w góry, nawet jeśli są bardzo niskie. Słońce przygrzewa, a drzewa zatrzymują najostrzejsze podmuchy wiatru. A trasę urozmaicamy sobie sami, chcąc zdobyć dwa wzgórza, których szczyty znajdują się niedaleko tej drogi. Pierwszy w kolejności jest Zbylut, którego wierzchołka spodziewamy się kilkadziesiąt metrów od szlaku, nad nieczynnym kamieniołomem. Udaje nam się go znaleźć przy drugiej próbie. Poszukującym szczytu od strony Dębowca podpowiadamy, że należy minąć pierwszy niewielki kamieniołom, a wspiąć się dopiero nad kolejny, nieco okazalszy. O zdobyciu wierzchołka informuje charakterystyczna dla Gór Opawskich drewniana tabliczka :)


Może i nudna droga, ale na początek sezonu w sam raz!
Po drodze mijamy rozlewiska...
...i kolejne strumyki.
Pierwszy kamieniołom. To nie tutaj należy się wdrapać.
Szczyt Zbyluta znajdziemy właśnie tutaj.
Po zejściu ze Zbyluta idziemy w drugą stronę, w kierunku granicy czeskiej. Pod górę prowadzi nas znacznie już słabiej utrzymana leśna droga. Trochę nas to niepokoi, bo przypomina nam się bliskiespotkanie z dzikiem sprzed roku. Bez przeszkód mijamy jednak młodniak i docieramy w rejon szczytu. Rozglądamy się i widzimy trzy miejsca, które mogłyby być wierzchołkiem. Sprawdzamy je po kolei, a tabliczkę i punkt triangulacyjny znajdujemy dopiero na trzecim wzniesieniu. Trochę to trwa, szczególnie że na drugim z nich Irenę zatrzymuje na chwilę spotkanie z sarną (nie za bliskie, ale zajmujące). Zadowoleni wypełnieniem kolejnych białych plam na mapie naszego ukochanego pasma, wracamy na niebieski szlak.


Podeście na Sępik z niepokojącym młodniakiem z lewej.
Zbylut widziany spod szczytu Sępika.
Szczęśliwa zdobywczyni Sępika :)
Tabliczka rozwiewa wszelkie wątpliwości :)
Po krótkiej chwili wychodzimy na skraj lasu, przed sobą widzimy zabudowania Trzebiny. Wędrujemy już od dwóch godzin, decydujemy się więc na krótką przerwę i rozgrzewamy się ciepłą herbatą. Dalej idziemy dosyć żwawo, odsłonięty odcinek chcemy pokonać jak najszybciej. O dziwo wśród pól nie jest tak zimno, jak się spodziewaliśmy, wiać zaczyna dopiero na samym rozdrożu pod Trzebiną.


Widok ze skraju lasu w kierunku Trzebiny.
Krzyż na rozdrożu pod Trzebiną.
Tutaj skręcamy w lewo i przez najbliższe 20 minut spacerujemy wzdłuż krawędzi lasu. Szlak jest w fatalnym stanie, błoto jest na tyle głębokie, że wolimy iść polem, a nie rozjeżdżoną drogą. Tego dnia nie ma na naszej trasie znaczących podejść, odcinek błotny jest więc najbardziej męczącą częścią spaceru. Trudy rekompensują nam drewniany mostek na Trzebince nieopodal ujęcia wody pitnej i widoki na Trzebinę oraz masyw Lipowca. Kiedy wreszcie znaki niebieskie łączą się z czerwonymi, jesteśmy już przy klasztorze Franciszkanów w Prudniku Lesie. To miejsce także odwiedziliśmy już dwukrotnie – podczas naszej pierwszej blogowej wycieczki w listopadzie 2015 roku i później, kiedy szliśmy GłównymSzlakiem Sudeckim z Głuchołaz do Prudnika. Zawsze docieramy tutaj ubłoceni lub spoceni i przesuwamy wizytę w celi kardynała Wyszyńskiego na następny raz. I tym razem tej świeckiej tradycji stało się zadość. Będziemy tutaj musieli kiedyś wrócić ubrani nieco bardziej wyjściowo i zorientować się specjalnie na wizytę w klasztorze.


Drewniany most na Trzebince.
I sam strumień, już nieco bardziej okazały.
Widok na Vysoką, szczyt tuż za czeską granicą.
Trzebina na tle masywu Lipowca.
Spomiędzy drzew wyłania się klasztor Franciszkanów.
Klasztor wraz z kościołem św. Józefa.
Dalej szybko podchodzimy na Klasztorne Wzgórze (lub jak kto woli - Kozią Górę). Trawiastą ścieżkę na szczyt zastąpił utwardzony chodnik, a wokół widać kolejne chodniki, nowe miejsca parkingowe, jakieś roboty ziemne. Najwidoczniej szczyt doczekał się rewitalizacji, za kilka miesięcy trzeba będzie wrócić i zobaczyć efekty prac. Spodobały nam się lampy zasilane bateriami słonecznymi i wiatraczkami, Irena ceni sobie takie ekologiczne rozwiązania. Z drewnianej wieży widokowej przez chwilę podziwiamy panoramę Prudnika i Trzebiny, po czym udajemy się w dalszą drogę.


Panorama Prudnika z Klasztornego Wzgórza.
Widok w kierunku klasztoru, Trzebiny i Lipowca.
A tutaj widać skutki prac na Klasztornym Wzgórzu.
Na chwilę schodzimy ze szlaku i leśną drogą idziemy w kierunku Dębowca. Czerwone znaki dołączają do nas po około 20 minutach. Ten odcinek Głównego Szlaku Sudeckiego dobrze znamy, dlatego omijamy Bożą Górę i korzystamy ze skrótu. Decyzja okazuje się trafna, bo obok drogi odnajdujemy kawałek ruin, których nie udaje nam się odnaleźć na mapie. Pewnie to żaden istotny budynek, ale zawsze takie znalezisko dodaje wycieczce atrakcji. Znowu idziemy szeroką leśną drogą, idealną na spokojne cieszenie się początkiem wiosny. Kiedy poprzednio tędy szliśmy, ścigały nas chmary owadów, teraz możemy spokojnie poznawać okolicę.


Ruiny przy leśnej drodze do Dębowca. Ktoś wie co to było?
Tym razem idziemy spokojnie, nie odganiając się od owadów.
Mijamy Bożą Górę - tam byliśmy już dwukrotnie.
Przed samym Dębowcem szlak schodzi z drogi i prowadzi nas w prawo. Po kilkuminutowym, niezbyt stromym podejściu, jesteśmy znowu na szczycie Kobylicy. Ten wierzchołek o wysokości 395 metrów to najwyższy punkt tego dnia, spina początek i koniec naszej wycieczki. Po swoich śladach wracamy na pobliski parking.


Ostatni kawałek podejścia na Kobylicę.
I na zakończenie pomnik Eichendorffa
w wieczornym słońcu.
W samochodzie przyznajemy, że ledwie trzyipółgodzinna wędrówka po długiej przerwie nieźle nas zmęczyła. Cieszymy się jednak, że już w pierwszy weekend wiosny udało się na dobre rozpocząć sezon. Mamy ochotę na więcej!


Opis trasy: Kobylica – Dębowiec – Zbylut – Sępik – Zbylut – Klasztorne Wzgórze – Kobylica
Odległość: 13,6 km
Czas przejścia: 3 godziny 35 minut
Punkty GOT: 12

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz