O
tym, że jesteśmy wybitnie ciepłolubni, pisaliśmy już
wielokrotnie. Z wytęsknieniem wyczekiwaliśmy więc pierwszej
słonecznej soboty lub niedzieli, w którą jednocześnie żadne z
nas nie będzie przeziębione i nie będą nas czekały obowiązki
rodzinne bądź zawodowe. No i w końcu się doczekaliśmy. Na
termometrze dziewięć stopni, słoneczko, lekki wietrzyk – pogoda
w sam raz na mało wymagającą, rozgrzewkową trasę na początek
sezonu. Wybór padł na najwyższy szczyt Lasu Trzebińskiego –
Lipowiec.
Do
tego wzgórza to już nasze drugie podejście. Tak, rzeczywiście
można odnotować nieudane podejście do wzniesienia, które wznosi
się jakieś sto metrów nad najbliższą okolicą. Poprzednią próbę
podjęliśmy przed niecałym rokiem. Wówczas do Trzebiny
dojechaliśmy po wędrówce wokół doliny Złotego Potoku, na jakieś
półtorej godziny przed zmrokiem. Jako że na Lipowiec żaden
znakowany szlak nie prowadzi i obawialiśmy się długich poszukiwań,
już po chwili zawróciliśmy do samochodu.
Tym
razem na parkingu przed kościołem pod wezwaniem Wniebowzięcia
Najświętszej Marii Panny w Trzebinie znaleźliśmy się tuż po
czternastej, zarezerwowaliśmy więc sobie wystarczająco wiele
czasu. Na naszej mapie szczyt otoczony jest siecią mało wyraźnych
ścieżek. Obawialiśmy się, że przynajmniej część z nich będzie
mocno zarośnięta i zmusi nas do długiego kluczenia po lesie.
Tymczasem wejście na Lipowiec okazało się ostatecznie całkiem
proste.
 |
Wyruszamy spod kościoła parafialnego p.w. Wniebowzięcia NMP w Trzebinie. |
Trzebina
pozostawia po nas wrażenie typowo „sudeckiej” miejscowości. Dla
nas oznacza to przynależność do zaginionego świata, dziś już
trochę nierealnego. We wsi znajdują się resztki pałacu,
należącego niegdyś do pruskiego marszałka Blüchera, pogromcy
Napoleona spod Waterloo. Miejscowość była na progu przekształcenia
się w miasteczko, rozwinął się tutaj mały ośrodek
wodolecznictwa i podejmowano starania o uzyskanie statusu uzdrowiska.
Bardzo ciekawy okres rozwoju, jak w wielu innych przypadkach, został
brutalnie przerwany przez II Wojnę Światową.
Z
Trzebiny wychodzimy w kierunku boiska. O ile we wsi jeszcze kogoś
spotykamy, to po minięciu ostatnich zabudowań zostajemy kompletnie
sami – i tak aż do powrotu do miejscowości za trzy godziny.
Idziemy lekko pod górkę drogą polną, która niczym nie różni
się od dziesiątek innych takich dróg, którymi szliśmy. Okazuje
się jednak, że w średniowieczu przebiegał tędy główny trakt
handlowy z Wrocławia do Ołomuńca. Nie wiemy, czy stan nawierzchni
był wtedy lepszy, ale na pewno było tutaj nieco więcej ruchu. Po
wejściu do lasu mijamy tzw. Grzybowe Góry, dalej widzimy wzdłuż
drogi resztki okopów, na które zresztą natykamy się jeszcze
gdzieniegdzie tego popołudnia.
 |
Tak wygląda dawny szlak handlowy Wrocław-Ołomuniec. |
 |
Wzdłuż drogi widzimy resztki okopów z końca II Wojny Światowej. |
Po
około czterdziestu minutach pokonujemy niecałe trzy kilometry i
jesteśmy na skrzyżowaniu. W prawo prowadzi wysypana tłuczniem
droga, która wygląda znacznie lepiej od dawnego szlaku handlowego.
Zapewniamy, że nie da się jej przeoczyć. To właśnie nią
dostajemy się niemal pod sam szczyt. My natomiast marnujemy trochę
czasu zwiedzając wniesienie z lewej strony, które błędnie
bierzemy za Lipowiec, w związku z czym ten odcinek zajmuje nam
kwadrans. Jego przejście nie powinno jednak trwać dłużej niż
kilka minut.
 |
Taka droga prowadzi nas pod sam szczyt Lipowca. |
 |
A to sympatyczne wzniesienie pomyliliśmy z celem naszej wycieczki. |
Kiedy
z lewej strony drogi widzimy drewnianą zagrodę, jesteśmy prawie u
celu. Swoją drogą zagroda (taka nazwa nam do tej instalacji pasuje)
sprawia bardzo solidne wrażenie. Wrota akurat są otwarte, w środku
leżą sterty buraków. Jesteśmy ciekawi, jaką zwierzynę i w
jakich okolicznościach się tutaj przetrzymuje. Może ktoś z Was
potrafi nam na to pytanie odpowiedzieć?
 |
Ciekawe, jaką zwierzynę się tu przetrzymuje? |
Jeżeli
z lewej mamy zagrodę, to z prawej jest już sam szczyt Lipowca. Na
górę nie prowadzi żadna widoczna ścieżka, więc w kilka minut
wdrapujemy się na przełaj. Na wierzchołku znajdujemy kamienny
kopczyk i tabliczkę z nazwą wzniesienia. Kiedyś miejsce to było
znacznie ciekawsze. Na mapach sprzed 1920 roku pojawia się
sześciometrowa budowla zwana barbakanem. Przypuszcza się, że może
chodzić o dworek myśliwski, wieżę lub altanę widokową. Na
Lipowcu chwilę odpoczywamy. Może 370 m n.p.m. nie robi wrażenia,
ale dla nas to fajna rozgrzewka na początek sezonu. Zresztą, z
pięciu polskich masywów Gór Opawskich to ostatni, którego
najwyższy szczyt udaje nam się zdobyć. Widoków specjalnych stąd
nie ma, zbocza porastają drzewa. Spomiędzy pni udaje się jednak
dojrzeć w oddali zbocza masywu Biskupiej Kopy.
 |
Kopczyk kamieni na szczycie Lipowca. |
 |
Irena pod tabliczką z nazwą szczytu. |
 |
Dowód, że i ja się wdrapałem |
 |
I jeszcze dotknięcie najwyższego punktu. |
 |
No tak, musiała tam wleźć... |
Spacerowym tempem schodzimy do wcześniej
obranego szlaku, decydujemy się iść na prawo i spróbować zdobyć
Gajną. Droga po kilkuset metrach skręca w lewo i podchodzi pod
podnóże szczytu, z dołu nie widać jednak, w którym miejscu
grzbietu znajduje się sam wierzchołek. Trochę kluczymy, raz
próbujemy bez powodzenia. Wreszcie wnioskujemy z mapy, że na szczyt
zaprowadzi nas ścieżka dochodząca do drogi pod dosyć ostrym
kątem. Kiedy już chwilę wspinamy się nią w milczeniu, nagle z
krzaków dobiega nas trzask gałęzi, a na ścieżkę wybiega nieźle
wyrośnięty dzik, który głośno chrumka i szybko ucieka w
przeciwnym kierunku. Do dziś nie rozgryźliśmy tajemnicy, czy
podczas tego niespodziewanego spotkania bardziej przestraszony był
zwierzak, czy my. Tak czy owak, Irena przez resztę trasy gada jak
nakręcona, chcąc wyraźnie zaznaczyć naszą obecność i
zniechęcić inne dziki do konfrontacji.
 |
Mijamy też pozostałości dawnych kamieniołomów. |
 |
Miejsce na odpoczynek. Czyli jednak czasem ktoś tu chodzi! |
 |
I znowu okopy. |
Chwilę
później jesteśmy już na szczycie Gajnej (362 m n.p.m.).
Znajdujemy tutaj tabliczkę z nazwą szczytu, miejsce na ognisko i
resztki drewnianego szkieletu dawnej wieży triangulacyjnej. Po kilku
minutach odpoczynku wracamy na dół i po swoich śladach wracamy w
kierunku Trzebiny. Już po wyjściu z lasu cieszymy się najlepszymi
tego dnia widokami. Z lewej wyraźnie widać Biskupią i Srebrną
Kopę, Długotę, Kobylicę, Świętą Górę oraz Kozią Górę wraz
z wieżą widokową. Przed nami rozciąga się panorama Trzebiny i
Prudnika. Z prawej widzimy porośnięty lasem szczyt Kłobuczka, a za
naszymi plecami znajdują się oświetlone popołudniowym słońcem
zbocza Lasu Trzebińskiego.
 |
Irena pokazuje gdzie jesteśmy. |
 |
Tak, tutaj też się wdrapałem. |
 |
Miejsce na ognisko na szczycie Gajnej. |
 |
Resztki szkieletu wieży triangulacyjnej. |
 |
Panorama Trzebiny i Prudnika. |
 |
Widok na masyw Biskupiej Kopy. |
Po
drodze decydujemy się jeszcze rzucić okiem na dawny spichlerz oraz
ruiny pałacu. W drogę powrotną ruszamy po osiemnastej, po trzech
godzinach spokojnego spaceru. Wycieczka do Lasu Trzebińskiego i
zdobycie Lipowca nie należą ani do najdłuższych, ani do
najbardziej widokowych tras. Możemy ją jednak polecić każdemu,
kto ma ochotę na kilka godzin spokojnej wędrówki w ciszy i
spokoju, a przy okazji chce mieć trochę frajdy samemu odnajdując
szczyty, bez bycia zaprowadzonym na sam wierzchołek znakowanym
szlakiem.
 |
Resztki pałacowego muru. |
 |
Budynek dawnego spichlerza, dziś izba regionalna. |
 |
Pałacowe ruiny we wieczornym słońcu. |
Opis
trasy: Trzebina – Lipowiec – Gajna – Trzebina
Odległość:
11,5 km
Czas przejścia: 3 godziny
Punkty GOT: 7
Świetna fotorelacja :-) Zapraszamy do nas na Świat Gór - dziś ostatni dzień naszego urodzinowego konkursu, przygotowaliśmy kilka ciekawych nagród - http://www.swiat-gor.pl/urodziny-konkurs/
OdpowiedzUsuńDzięki :) Tak na styk jeszcze zdążyliśmy ;)
UsuńNo proszę, ja nawet nie miałam pojęcia, że są takie zakątki w naszych górach. :)
OdpowiedzUsuńNo sporo takich fajnych zakątków jest, generalnie mamy wrażenie, że tylko drapiemy po powierzchni póki co. W Sudetach Wschodnich, nawet do godzinki jazdy samochodem z domu, na pewno są jeszcze setki miejsc wartych odwiedzenia i pewnie sporo z nich również jest poza szlakami.
UsuńCiekawe. Ta akurat jesczej nie wedrowalem :(
OdpowiedzUsuńCzas to zmienić ;)