poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Na Łamaną Skałę (929 m n.p.m.)

Po pokonaniu pierwszej części naszej niedzielnej wycieczki humory nam dopisywały. A miało być jeszcze lepiej – męczące podejście było za nami, spodziewaliśmy się więc przyjemnego spaceru górskim grzbietem i mnóstwa pięknych widoków. I nie zawiedliśmy się ani trochę!

Z Gronia Jana Pawła II ruszamy w kierunku Leskowca (918 m n.p.m.). Drugi ze zdobywanych przez nas tego dnia szczytów dzieli od Gronia tylko płytka Przełęcz Miodowicza, dlatego cel osiągamy bez trudności w kwadrans. Na Leskowcu docieramy na najładniejszy tego dnia punkt widokowy. Wierzchołek zajmuje niewielka polana, na której w niedzielne przedpołudnie jest już dosyć tłoczno. Z niej roztaczają się widoki na Beskid Makowski, Gorce oraz Beskid Żywiecki od Policy aż po Romankę. Duże wrażenie robią szczególnie ośnieżone szczyty Babiej Góry i Pilska. Przy schronie turystycznym znajdujemy tablicę z nazwami widocznych szczytów, z której dowiadujemy się, że pomiędzy masywami Policy i Babiej można zobaczyć Tatry. Niestety na to widoczność jest za słaba i nawet przez lornetkę nie dostrzegamy zarysów najwyższych gór Polski. Ładne widoki rozciągają się jednak nie tylko z polany – z drugiej strony szczytu podziwiamy górskie doliny i miejscowości położone u północnego podnóża Beskidu Małego.

Ostatni rzut okiem na schronisko PTTK Leskowiec.
Droga na Leskowiec jest lekka, łatwa i przyjemna.
Widok na miejscowości po północnej stronie Beskidu Małego.
Babia Góra jest jeszcze zaśnieżona...
...tak samo jak Pilsko.
Z Leskowca kierujemy się Małym Szlakiem Beskidzkim w kierunku Łamanej Skały. Trasa prowadzi przyzwoicie utrzymaną leśną drogą, którą wspinamy się krótkimi podejściami na kolejne szczyty. W ten sposób w ciągu półtorej godziny zdobywamy kolejno Potrójną (847 m n.p.m.), Na Beskidzie (863 m n.p.m.), Smrekowicę (880 m n.p.m.) oraz Mladą Horę (909 m n.p.m.). Na tym odcinku jest nieco spokojniej, choć i tak co kilka minut mijamy grupki turystów idących z przeciwnego kierunku, a także kilku rowerzystów. Widoki otwierają się przede wszystkim z prawej, w kierunku górskich dolin, raz po raz widzimy także ciekawe skały. Zdecydowanie największe wrażenie robi na nas jednak tabliczka opisująca historię Anuli. Kiedy zaczynamy czytać, spodziewamy się typowego górskiego bajdurzenia, może historii o zaczarowanej w krowę dziewczynie. Okazuje się tymczasem, że w tym miejscu uciekła gospodarzowi najzwyklejsza w świecie, choć ponoć całkiem bystra, krowa. Dla kogoś historia może być nudna, ale nas urzeka prostotą. Łaciatą Anulę na pewno dzięki temu zapamiętamy na dłużej niż kolejną, domniemaną ofiarę czarnoksięstwa.

W oddali widać szczyty Beskidu Śląskiego.
A przed nami jeszcze zaśnieżone stoki.
Z oddali widzimy kościół w Rzykach - tam w dole czeka na nas nasz samochód.
Naprzeciwko nas rozciągają się stoki Potrójnej.
Szlak dalej należy do całkiem przyjemnych.
Przyroda powoli budzi się do życia.
Z lewej widzimy całkiem ciekawe formacje skalne...
...a z prawej ostatnie ślady zimy.
Na Łamaną Skałę (929 m n.p.m.) docieramy po 14 kilometrach i prawie pięciu godzinach wędrówki. Wokół szczytu pełno skał, jednak jesteśmy trochę rozczarowani, bo spodziewaliśmy się jakiejś większej, konkretniejszej skały, od której szczyt wziął nazwę. Na górze odpoczywamy i w tym czasie dołącza do nas trójka turystów z okolic Wadowic. Chwilę rozmawiamy, dziwią się, że przyjechaliśmy tutaj aż z Opolszczyzny, są też trochę dumni, że ich Beskid Mały przyciągnął nas z tak daleka. Łamana Skała to najwyższy osiągnięty przez nas tego dnia punkt, ponadto jest szczytem, który w niedalekiej przyszłości pozwoli nam zdobyć Małą Koronę Beskidów, a w nieco odleglejszej – Diadem Gór Polski. Takie sobie marzenia nieśmiało snujemy…

Jesteśmy już prawie pod szczytem Łamanej Skały.
A tutaj dowód, że faktycznie się wdrapaliśmy.
W okolicach szczytu znajdujemy sporo różnej wielkości skałek.
Tego dnia czeka nas jednak jeszcze długa droga do domu, poza tym dopiero budujemy kondycję na ten rok. Udajemy się więc w stronę parkingu. Wracamy kawałek po swoich śladach czerwonym szlakiem, a następnie skręcamy w lewo za żółtymi znakami. Od razu zaczyna się ostre zejście, które idzie nam dosyć opornie. W pół godziny pokonujemy ledwie kilometr, za to tracimy ponad 200 metrów wysokości. Wreszcie docieramy do doliny Wieprzówki i dalej idziemy już drogą, która dalej bardzo stromo opada, za to jest o niebo wygodniejsza.

Droga powrotna z początku jest całkiem przyjemna.
Potem czeka nas całkiem strome zejście.
Irena forsuje Wieprzówkę.
I droga znowu jest całkiem wygodna.
Wieprzówka nieśmiało nam towarzyszy...
...a po chwili ukazuje całe swe piękno.
Po minięciu stoku narciarskiego trasa się zdecydowanie wypłaszcza, a za dużym parkingiem kończy się żółty szlak i pojawia asfalt. Większość wędrowców startuje właśnie stąd, my jednak musimy wrócić aż pod kościół. Spacer jest całkiem przyjemny, a okolica bardzo ładna – w dolinie dominują wille, domki letniskowe, mijamy także karczmę i ośrodek zabaw dla dzieci „Tajemnicze Miasto”. Szczerze mówiąc spacer po asfalcie jednak nieco nas męczy, dlatego cieszymy się, kiedy widzimy już wieżę kościoła. Mamy wciąż trochę sił w zapasie i chętnie jeszcze trochę byśmy pochodzili, ale czeka nas 180-kilometrowa podróż do domu, a następnego dnia musimy zerwać się równie wcześnie rano, lecz tym razem do pracy.

Na stoku narciarskim jest jeszcze nieco śniegu.
Ostatnie kilometry pokonujemy już taką trasą.
Widok wieży kościoła to znak, że zbliżamy się do celu.
Całkiem miła niespodzianka czeka nas przy samochodzie. Zagaduje nas mieszkanka miejscowości, pyta jak nam się udał spacer. Mówi, że widziała jak wychodziliśmy rano i podliczyła, że musieliśmy zrobić całkiem długą trasę. I rzeczywiście, w nogach mamy ponad 22 kilometry, a po drodze w siedem godzin zdobyliśmy siedem szczytów. Całkiem zadowoleni z takiego wyniku ściągamy buty i pakujemy się do samochodu. Właśnie – na koniec jeszcze kilka słów o obuwiu. Jesteśmy bardzo zadowoleni – obawialiśmy się trochę ciężaru porządnych buciorów, obtarć i przegrzania stóp. Tymczasem nic z tych rzeczy – czujemy się dużo lepiej niż po zeszłotygodniowym spacerku po Lesie Trzebińskim, a przecież mamy za sobą o wiele trudniejszą trasę. Inwestycję możemy chyba uznać za udaną.
A Beskid Mały bardzo nam się podoba. Urokliwie tutaj i całkiem widokowo. Postanawiamy w te strony wrócić, wstępnie nawet planujemy naszą kolejną wizytę w tym paśmie na drugą połowę czerwca. Trzymajcie kciuki!


Opis trasy: Schronisko PTTK Leskowiec / Groń Jana Pawła II – Leskowiec – Łamana Skała – Rzyki
Odległość: 17 kilometrów
Czas przejścia: 5 godzin
Punkty GOT: 15


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz