sobota, 21 kwietnia 2018

Na Stożek Wielki (978 m n. p. m.)

Planując weekend w Beskidzie Śląskim, wykazaliśmy się pokorą, na zdobycie Wielkiej Czantorii i Stożka Wielkiego przeznaczając osobne dni. Po pierwszych godzinach wędrówki poczuliśmy się jednak na tyle pewnie, że postanowiliśmy sprawdzić, czy uda nam się przejść całe pasmo graniczne.
Na Przełęczy Beskidek jesteśmy tuż po jedenastej. Planując wędrówkę, zwróciliśmy uwagę na fakt, że z Głównego Szlaku Beskidzkiego można stosunkwo szybko zejść do Wisły w kilku mejscach. Wyznaczyliśmy więc sobie dwa punkty, w których zastanowimy się, czy idziemy dalej, czy wracamy na kwaterę. Beskidek to pierwszy z nich. Jesteśmy jeszcze pełni sił i tylko krótko się zastanawiamy, zanim ruszamy dalej za czerwonymi znakami.
Z przełęczy rozpoczynamy spokojne podejście na Soszów Wielki. Przez niecałą godzinę spacerujemy po lesie, w którym wiosna zaczyna dominować nad pozostałościami jesieni – zielone pąki coraz bardziej tłumią dywany brązowych liści. Po drodze mijają nas kolejni uczestnicy biegu górskiego, to jednak ostatni odcinek, na którym schodzimy im z drogi. Kiedy docieramy do prywatnego schroniska na Soszowie, biegaczy już nie widać, za to w okolicy są dziesiątki turystów. Z tabliczki na drzwiach schroniska dowiadujemy się, że zamieszkuje je bardzo rozpieszczony berneńczyk, nie jest nam jednak dane spotkać się z psiakiem. Za to przy stacji wyciągu krzesełkowego znadujemy ogromną kupę śniegu, która przy dwudziestu stopniach stanowi dosyć osobliwy widok.

Łagodne podejście na Soszów Mały.
Przy tej temperaturze śnieg to niecodzienny widok.
Zbliżamy się do schroniska.
Spod schroniska w kilka minut wchodzimy na szczyt. Pod tabliczką mijamy panie, z którymi na szlaku spotkaliśmy się już trzykrotnie tego dnia, od samego Ustronia. Pytają nas jak daleko jeszcze idziemy i mówią, że same schodzą już do Wisły. Sami zastanawiamy się co dalej, Soszów to drugie z miejsc, z których możemy szybko wrócić na kwaterę. Postanawiamy trochę poczekać z decyzją. Rozsiadamy się na szczytowej łące i popijając kawę cieszymy oczy szczegółowymi widokami na pasma Skrzycznego i Baraniej Góry oraz Równicy, a także na Czantorię, która z tego miejsca robi dosyć imponujące wrażenie. Kiedy pytam Irenę, czy chce jeszcze trocę kawy, odpowiada, że resztę wypijemy na Stożku. Decyzja więc zapada :)

Ostatnie metry przed szczytem.
Widok na Wielką Czantorię i Równicę.
Dokładniej przyglądamy się pasmu Równicy.
Cały czas widać Tatry.
Z Soszowa Wielkiego schodzimy na płytką przełęcz, a następnie wchodzimy krótkim podejściem na Cieślar. Szczerze mówiąc niewiele spodziewamy się po tym mało rozreklamowanym szczycie, dlatego jesteśmy mile zaskoczni. Piękna panorama pozwala nam widzieć niemal wszystkie szczyty Beskidu Śląskiego, spory kawałek Beskidu Żywieckiego i Tatry. Obok nas widokami cieszy się miejscowe małżeństwo. Mężczyzna tłumaczy nam, że mamy duże szczęście, bo sam jest tutaj kilka razy w roku, a Tatry widzi stąd bardzo rzadko. Kiedy wskazuje swojej żonie i nazywa kolejne widoczne szczyty, Irena z dumą stwierdza, że wiele z nich już wspólnie zdobyliśmy.

Tatry na zbliżeniu...
...i z nieco szerszej perspektywy.
A to już panorama Tatr z samego szczytu.
Widoki na Pasmo Skrzycznego i Baraniej Góry.
W tle szczyty Beskidu Żywieckiego.
Udajemy się w drogę na Stożek.
Z Cieślara schodzimy do niewielkiego osiedla domków letniskowych i po ledwo odczuwalnym podejściu podchodzimy na Stożek Mały. Przez cały czas patrzymy na końcowy cel naszej wędrówki. Stożek Wielki dominuje nad okolicą, widzimy, że czeka nas jakieś 200 metrów wspinaczki jego stromymi stokami. Rzeczywiście, podejście sprawia nam sporo trudu, ale zostało jeszcze sporo dnia i nie musimy się spieszyć. Kiedy docieramy do schroniska, podbijamy tylko książeczki i ruszamy dalej. Do dłuższego odpoczynku zniechęcają nas dziesiątki turystów.

Tak ładnie prezentuje się Cieślar z Małego Stożka.
Początek stromego podejścia na Stożek Wielki.
Schronisko jest już niedaleko.
Widok z przyschroniskowej polany.
I znowu Tatry, tym razem spod Stożka.
Ciężko wykadrować tłumy spod schroniska/
Na odległy o około 250 metrów szczyt pozostało nam kilkanaście metrów podejścia. Zajmuje na to króciótką, chwilę. Idziemy równo, ciesząc się każdym krokiem. O czternastej wspólnie stajemy na wierzchołku. W ten sposób zdobywamy ostatni, piętnasty szczyt Małej Korony Beskidów. Na szczęście ruch jest tu znacznie mniejszy, nie każdy kto dotarł do schroniska tu zagląda. Spotykamy za to miłą właścicielkę pieska, który wspólnie ze swoją panią przeszedł już kilkaset kilometrów szlaków w Beskidach i Tatrach. Przez chwilę odpoczywamy, wcinamy kolejną porcję kanapek i dopijamy resztę kawy. Przed nami już tylko droga do kwatery, czyli… kilkanaście kilometrów.

Chwila po zdobyciu Małej Korony Beskidów :)
Po swoich śladach wracamy na Stożek Mały. Już po drodze zastanawiamy się, czy przez Ceślar i Soszów bezpośrednio zejść do Jawornika, czy jednym ze szlaków zejść do Wisły-Dziechcinki, a potem przejść przez miasto. Ostatecznie wybieramy długie rozwiązanie. Co prawda trochę szkoda nam widoków ze szlaku granicznego, ale chcemy wykorzystaćokazję i poznać też nowe odcinki. Po raz pierwszy tego dnia opuszczamy więc Główny Szlak Beskidzki i za zółtymi znakami rozpoczynamy zejście.
Początkowo idziemy utwardzoną, potem asfaltową drogą, przy czym się trochę krzywimy. Nie uśmiechają nam się dwie godziny wędrówki po takiej nawierzchni. Wkrótce jednak szlak nam to wynagradza pięknymi widokami na Tatry i Stożek, ponownie też spotykamy grupkę dziewczyn z psem-turystą. Po chwili żółte znak kierują nas w lewo, na leśne ścieżki i na kilkadziesiąt minut zostawiamy asfalt za sobą. Szybko tracąc na wysokości, mijamy kolejne górskie potoki. Za osiedlem Jurzyków znowu trafiamy na asfaltową szosę, która wdłuż potoku Dziechcinka prowadzi nas do samego miasta. Wisła wita nas z dobrej strony, bo wchodzimy do bardo przyjemnej dzielnicy willowej. Przy samym końcu zółtego szlaku przechodzimy pod wiaduktem kolejowym w Dziechcince. Ten nie jest może tak imponujący jak sławniejszy wiadukt w niedalekich Głębcach, ale nam się i tak podoba – może tylko potrzebowałby małego odświeżenia.

I znowu Tatry.
Stożek Wielki, z niego przed chwilą zeszliśmy.
Wisła wita nas dzielnicą willową.
Wiadukt kolejowy w Wiśle-Dziechcince.
Przed nami pozostaje już tylko spacer przez miasto Wisłę, wzdłuż rzeki Wisły. Na szczęście na całej długości możemy poruszać się chodnikami, jesteśmy więc dosyć spokojni. Zmęczenie jednak mimo wszystko daje nam się we znaki, toteż nie marudzimy. Poza tym w centrum są o tej porze (zbliża się szesnasta) prawdziwe tłumy (a za tłumami nie przepadamy), dlatego do kwatery docieramy w ekspresowym tempie. Trzy i pół kilometra pokonujemy w nieco ponad pół godziny. Jest kwadrans po szesnastej, a my zmęczeni kończymy nasz pierwszy porządny górski spacer w tym roku. Nasz plan na sobotę udało się wypełnić z nawiązką, zdobyliśmy oba szczyty, na których nam zależało. Dodatkowo zostaliśmy nagrodzeni pięknymi widokami, o których nawet nie marzyliśmy. Dzięki temu na niedzielę możemy zaplanować już nieco spokojniejszą trasę.

Trochę incepcyjnie - Wisła w Wiśle :)
Ewangelicki kościół św. Piotra i Pawła w Wiśle.
Urząd Miasta również wygląda sympatycznie.
Dawny pałacyk myśliwski Habsburgów,
dziś siedziba miejscowego PTTK.
Jawornik - już jesteśmy tuż przy kwaterze.
Opis trasy: Przełęcz Beskidek – Soszów Wielki – Stożek Wielki – Wisła-Jurzyków – Wisła-Dziechcinka
Odległość: 16,7 km
Czas przejścia: 5 godzin 40 minut
Punkty GOT: 18

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz