czwartek, 26 kwietnia 2018

Na Ślężę (718 m n. p. m.)

Po kilku dniach na beskidzkich szlakach znowu nabraliśmy porządnego apetytu na Sudety. Tym bardziej, że kwietniowa pogoda mocno nam sprzyjała i zapowiadał się trzeci słoneczny weekend z rzędu. Chcieliśmy przy tym zajrzeć w miejsce ze sporą liczbą atrakcji, do którego jednocześnie nie będzie zbyt daleko. Zdecydowaliśmy się na powrót na Ślężę.

W Masyw Ślęży zajrzeliśmy dotychczas raz, w kwietniu 2012 roku, czyli na długo przed naszą blogową historią. W pamięci pozostały nam przede wszystkim strome podejście na Wieżycę od strony Sobótki i mocno zaniedbane atrakcje dostępne na szczycie Ślęży, w tym kościół i wieża widokowa. Co więcej, myszkowaliśmy tam wówczas w środku tygodnia, przez co pocałowaliśmy klamkę wieży widokowej na Wieżycy. Irena od razu zapowiedziała, że musimy tam wrócić, kiedy wieża była otwarta. Okolica doczekała się naszego powrotu po sześciu latach.
Na niedzielną wycieczkę nie chcemy zrywać się przed świtem, na szlak zamierzamy jednak wyruszyć na tyle wcześnie, żeby być na szczycie przed masowym atakiem turystów. Zapowiada się idealna pogoda, więc przynajmniej wchodząc na górę chcemy się w miarę nacieszyć przyrodą. Na przełęcz Tąpadła dojeżdżamy więc o ósmej rano, licząc na to, że to wystarczy. Parking na przełęczy jest o tej porze niemal pusty, widzimy raptem kilka samochodów. Tym razem na szlak ruszamy w trójkę, towarzyszy nam Michał. W ten sposób po raz pierwszy od dłuższego czasu mamy na trasie towarzystwo. Z innymi osobami wdrapywaliśmy się już na Klimczok, Błatnią, Czupel, Biskupią Kopę, Zlaty Chlum czy Certovy Kameny, ale od dłuższego czasu na wędrówki ruszaliśmy sami. Od czasu do czasu taka odmiana jest miła :)

Tradycyjna dokumentacja porannego tłoku.
Na szczyt zamierzamy dostać się niebieskim szlakiem. Ta droga jest znacznie dłuższa niż najprostsze podejście żółtym szlakiem, ale bardzo ciekawi na Skalna Perć i ogólnie skałki, od których aż roi się na mapie. Przez pół godziny spacerujemy leśną drogą, tylko nieznacznie zyskując na wysokości. Niebieskie znaki krótko prowadzą nas razem z żółtymi, po chwili odbijają jednak w lewo. Tym samym tracimy z oczu pojedynczych wędrowców, którzy towarzyszyli nam od parkingu i na trasie jesteśmy sami. Plan się udaje, bo aż do szczytu spotkamy już tylko pojedyncze osoby, w większości schodzące (lub zbiegające) już z wierzchołka. Wzdłuż drogi widzimy już mnóstwo skał, to na razie jednak dopiero przedsmak tego, co nas czeka.

No to wchodzimy na szlak!
Niebieskie znaki skierują nas tutaj w lewo.
No i są skałki. Pierwsze z wielu.
Za trudno póki co nie jest.
I już pochodzone, już się National Geographic włączył...
Po dwóch kwadransach szlak skręca w prawo i zaczynamy stromą wspinaczkę po stoku Skalnej. W dwadzieścia minut zyskujemy na krótkim odcinku około 100 metrów wysokości. Irena na skałkach jest w swoim żywiole – podczas gdy ja z Michałem równo wspinamy się krok po kroku, ona wesoło hasa z przodu. Kiedy pod szczytem zatrzymujemy się na drugie śniadanie, szybko wchodzi na wierzchołek, bojąc się, że po posiłku pójdziemy w innym kierunku i frajda poskakania po skałkach ją ominie.

Zaczyna się robić ciekawie :)
Ostatnie metry pierwszego podejścia.
Szczyt Skalnej przed nami.
Irena już wlazła - na wszelki wypadek, gdybyśmy zmienili plany.
Ze Skalnej schodzimy na trakt Piotra Własta. Ta leśna droga znowu zapewnia nam kwadrans spokojnego spaceru. Wreszcie szlak skręca jednak ponownie w prawo, co oznacza dalszą wspinaczkę. Przez pół godziny szlak prowadzi nas to nieco stromiej, to nieco łagodniej. W dwóch miejscach jest szczególnie ciekawie. Najpierw okrężną drogą wchodzimy na kilkunastometrową skalną ścianę – tutaj Irenę euforia rozpiera już na tyle, że nawet na dłuższą chwilę znika nam z oczu. Potem wspinamy się na kolejną sporą skałkę, z której szczytu widzimy, że wierzchołek Ślęży jest już na wyciągnięcie ręki. Ostrożne zejście z tej formacji skalnej, przejście przez kawałek lasu i wdrapanie się po kamiennych schodkach zajmuje nam kolejne pół godziny. Około dziesiątej trzydzieści jesteśmy u podnóża betonowej wieży widokowej.

Wierzchołek Skalnej za nami.
Znowu kwadrans spokojnego spaceru...
...i zaczyna się kolejne podejście.
Jeszcze nie wiemy, że zaraz będziemy się tam wspinać.
No to znowu zaczynamy podejście!
To już kolejna grupa skał, Irena dalej wyznacza tempo.
Trzy ślężańskie wieże są już na wyciągnięcie ręki!
Irena schodzi przy wykorzystaniu wszelkich części ciała.
Michał zabiera się do rzeczy bardziej stoicko.
Ostatnie wypłaszczenie...
...jeszcze tylko te schodki...
...i jesteśmy na szczycie!
Wieża widokowa w całej okazałości.
Na wieży są oprócz nas tylko trzy osoby. Okazuje się, że jednak zdążyliśmy na szczyt przed większością turystów, więc przez dłuższą chwilę spokojnie cieszymy się widokami – Irena i Michał z najwyższej (czwartej) kondygnacji, ja z pierwszej – wyższe były mi trochę za ciasne. Z góry dobrze widać Wrocław ze Sky Towerem, sporą część panoramy Sudetów, a w szczególności zaśnieżony szczyt Śnieżki. Równie dobre widoki oferuje też wieża kościoła p. w. Nawiedzenia NMP. Stąd dodatkowo widzimy wieżę Bismarcka na Wieżycy, a tuż pod sobą mamy schronisko na Ślęży. Zaglądamy też do podziemi kościoła, choć wieża jest zdecydowanie ciekawsza. Zarówno wieża widokowa i kościół są odremontowane. Sześć lat temu ich widok straszył, teraz są prawdziwą wizytówką Ślęży, co nas bardzo cieszy.

Ten niewyraźny cień z tyłu to Śnieżka.
To niepozorne wzgórze to Szczytna
Pozostałe z wież Ślęży.
Radunia widziana z wieży.
Wzgórza Oleszyńskie i Zalew w Sulistrowicach.
To już widok z wieży kościoła i Wieżyca.
Dowód na to, że Irena i Michał się wdrapali.
Okolice Sobótki Zachodniej.
I wieża widokowa widziana z wieży kościelnej.
Wnętrze kościoła na Ślęży...
...i rzut okiem do podziemi.
Rozsiadamy się w pobliskiej altanie i wcinamy obiadowe kanapki. Widzimy, jak okolica robi się coraz bardziej zatłoczona. W końcu orientujemy się, że na szczycie spędziliśmy już prawie godzinę i warto byłoby udać się w dalszą drogą. Szybko decydujemy, że naszym następnym celem będzie Wieżyca.

Ślężańskie schronisko.
Kościół p.w. Nawiedzenia NMP w pełnej krasie.
Irena przy substytucie tabliczki.
Dowód, że i ja tam byłem.
I jeszcze wspólna fotka przed kościołem. Tłumy cudem wykadrowane,
brawo Michał!
Na góry wolimy się wspinać, schodzenie z nich o wiele bardziej nas męczy. Dość monotonne i właśnie męczące schodzenie żółtym szlakiem ze Ślęży zajmuje nam prawie godzinę. Trzeba uważać, bo pod nogami jest mnóstwo kamieni, o które można się potknąć. Na szczęście nie tracimy przez to widoków, bo zalesione stoki nie odsłaniają niczego ciekawego. Jedyne interesujące miejsce na tym odcinku wyznaczają pogańskie rzeźby kultowe: niedźwiedź i panna z rybą. Znajdują się pod wiatą i są zabezpieczone siatką, niestety jeden z jej paneli jest wyrwany. Wykorzystują to spacerowicze, którzy robią sobie zdjęcie z niedźwiedziem, nawet siadając na nim okrakiem. Trochę brak nam słów… Może byłoby lepiej, gdyby został zabrany do jakiegoś muzeum? My w każdym razie fotografujemy grzecznie spoza wyznaczonego obszaru. Tymczasem Irena zaskakuje mnie i Michała, wręczając nam małe figurki niedźwiedzia, które chyłkiem kupiła w schronisku. Mój już zajął honorowe miejsce w witrynie :)

Kadr z monotonnego zejścia ze szczytu.
Niedźwiedź, prawilnie sfotografowany zza krat.
Przed samą Wieżycą czeka nas strome, ale króciutkie podejście. Na ostatnich metrach trzymamy, kciuki, żeby wieża widokowa była otwarta. Mamy szczęście! Kupujemy bilety, wchodzimy na taras widokowy i cieszymy się panoramą okolicy. Szczerze mówiąc, to widoki uzupełnione wierzchołkiem Ślęży podobały nam się nawet bardziej, niż panoramy z o 300 metrów wyższego szczytu.

Podejście na Wieżycę, było całkiem stromo.
Jednak wieża jest otwarta!
Ślężą z Wieży Bismarcka.
I jeszcze raz panorama Sobótki Zachodniej.
Z Wieżycy czeka nas strome zejście do domu turysty pod Wieżycą. Tutaj tylko na krótko się zatrzymujemy, podbijamy książeczki GOT i ruszamy dalej, bo turystów są już nie dziesiątki, ale setki. Na przełęcz Tąpadła zamierzamy wrócić czarnym szlakiem przez rozdroże Holtei, omijając zdobyte w pierwszej części dnia szczyty. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, sytuacja na trasie się zmienia. Znowu mijamy tylko pojedyncze osoby, znowu cieszymy się spokojem i przyrodą. Sielanka trwa niemal dwie godziny, prawie do samej przełęczy. Niestety spokój okupiony jest monotonnością szlaku, cały czas idziemy pośród drzew, widoków nie ma żadnych. Jedynie pod sam koniec wędrówki z lewej strony ukazuje nam się szczyt Raduni. W ostatnią godzinę wędrówki ogarnia nas zmęczenie – już nawet Irena przestaje brykać i grzecznie idzie równym tempem.

Tutaj już wykadrować ludzi nie dało rady.
I nagle znowu cisza i spokój :)
Pogoda zrobiła się już zdecydowanie niepolarowa.
Zza drzew wygląda szczyt Raduni.
Samej przełęczy niemal nie poznajemy. Teraz jest zawalona setkami samochodów, pojazdy zajmują pobocza w kierunku Sulistrowiczek na odcinku ponad kilometra. W takich chwilach człowiek cieszy się, że przemógł się i wstał w miarę wcześnie. Kiedy wyjeżdżamy z parkingu, kolejne dziesiątki turystów dopiero zaczynają wspinaczkę na szczyt. Dobrze, że wybraliśmy się tam w miarę wcześnie, choć fajnie byłoby kiedyś ogarnąć się na tyle, żeby na wierzchołki docierać na wschód słońca. Kto wie, może i tego doczekamy? Póki co wracamy do domu. Z wycieczki jesteśmy bardzo zadowoleni, stęskniliśmy się za Sudetami. Postanawiamy, że przy kolejnej okazji znowu powędrujemy po pograniczu polsko-czeskim, choć o konkretnym miejscu jeszcze nie myślimy. Gdziekolwiek się wybierzemy – na pewno damy Wam znać!

Na parking jeszcze kawałek, taka frekwencja o 15:25.
Opis trasy: Przełęcz Tąpadła – Skalna – polana z Dębem – Ślęża – rozdroże pod kamiennym krzyżem – przełęcz Dębowa - Wieżyca – Dom Turysty pod Wieżycą – rozdroże pod Stolną – skrzyżowanie z drogą Dzikiej Świni – rozdroże Holtei – Przełęcz Tąpadła
Odległość: 16 km
Czas przejścia: 7 godzin 27 minut
Punkty GOT: 22

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz